Przygotowałeś już listę świątecznych zakupów? Już wiesz, o ile więcej zapłacisz za jedzenie, paliwo, ogrzewanie, prezenty, ozdoby, w porównaniu do ubiegłego roku?

Nic się nie martw! Podczas ostatniej konferencji prezes NBP opowiadał o najnowszych projekcjach inflacyjnych, które wskazują, że jesteśmy już praktycznie o krok od szczytu inflacji, a potem będzie tylko lepiej! Najgorsze za nami.

Jeszcze odrobinę zaciśnij pasa. Tylko troszkę poczekaj, potem będzie już tylko lepiej.

Gdzie tkwi problem?

Jak słusznie zauważył prof. Jan Czekaj, z najnowszą projekcją inflacji przygotowaną przez NBP są przynajmniej dwa problemy. Jeśli nie więcej.

Po pierwsze, eksperci z NBP (a przecież prezes Glapiński zatrudnia tych ze światowej czołówki), zazwyczaj brali pod uwagę okres dwóch lat. Teraz czas ten został wydłużony do 3 lat.

Prezes NBP radośnie obwieszcza, że do 2025 (sic!) roku inflacja POWINNA powrócić do swojego celu, czyli 2,5%. Zatem jeszcze tylko trochę wytrzymaj. No, 3 lata, nie więcej (chyba).

Po drugie, jeśli spojrzymy na poprzednie prace tych ekspertów, łatwo jest zobaczyć, że projekcje NBP drastycznie rozmijały się z rzeczywistością i to od ponad 3 lat. Czemu to takie istotne?

Na podstawie projekcji inflacji (czyli próby zobaczenia, jak będą kształtowały się ceny w danym okresie, jakie są zagrożenia zewnętrzne i wewnętrzne dla stabilności cen etc), NBP planuje swoje działania.

W poprzednich artykułach tłumaczyłam, że to, że dzisiaj bank centralny podniesie stopy procentowe nie oznacza, że jutro spadnie inflacja. Jak w wielu działaniach, tak i w decyzjach dotyczących polityki monetarnej, musimy się liczyć z pewnymi opóźnieniami, które wynoszą nawet kilka kwartałów.

Dlatego to takie ważne, żeby projekcja inflacji była zrobiona poprawnie. Od tego zależy, ile raty kredytu zapłacisz za rok, ile będzie Cię kosztował chleb, wędlina, ogrzewanie i oświetlenie mieszkania czy bilet autobusowy.

Jeśli projekcje są błędne, Rada Polityki Pieniężnej nie jest w stanie podejmować dobrych decyzji. To oczywiście tylko jedna strona medalu. Druga strona to naciski rządu (choć NBP powinien być niezależny) by rok przed wyborami nie zadusić całkiem wzrostu gospodarczego przez ciągłe podwyższanie stóp procentowych.

Jak dziecko we mgle

„Zbliżamy się do szczytu inflacji. Teraz tempo wzrostu będzie spadać”. Nie, że inflacja. Bo ta będzie rosnąć i nie trzeba być profesorem ekonomii, żeby to wiedzieć. Prezes mówi, że inflacja będzie rosła, ale już wolniej.

Tylko czekać, jak usłyszymy starą śpiewkę o wypłaszczaniu krzywej, tylko tym razem inflacyjnej. Bo ta ekipa zdecydowanie lubi wypłaszczać. I spłaszczać.

Jak wiesz, lubię chodzić po górach i uciekam tam jak tylko mam okazję. Dlaczego to przywołuję? Bo intryguje mnie zjawisko mgły. Mgła w górach jest niezwykła. Czasem wydaje Ci się, że jesteś już na szczycie, bo nie widzisz, że to tylko wypłaszczenie przy podejściu. Potem okazuje się, że do szczytu jeszcze daleko.

Podobnie może być tutaj. Prezez NBP mówi, że widzi szczyt, ale to może być spowodowane mgłą. Po prostu nie widzi, że do szczytu inflacji i odwrócenia trendu jeszcze daleko.

Jak przekonuje prof. Wojtyna: „Problem w tym, że prezes zobaczył szczyt na mapie (na tzw. wachlarzowym wykresie inflacji w prognozie) i stara się nas przekonać, że nie ma mgły, więc możemy z pełnym zaufaniem za nim podążać.”

Ja, podobnie jak wielu innych ekonomistów, jestem sceptyczna.

Problem z tarczami (pro) inflacyjnymi

Jakiś czas temu napisałam ten artykuł:

To było zaraz po tym, kiedy premier rozpływał się nad tarczami inflacyjnymi i opowiadał o ochronie konsumentów przed drożyzną.

Odważyłam się napisać, że to zły pomysł, który tylko przyspieszy inflację. Po prawie roku okazało się, że mam rację. Ceny poszybowały i z obniżki VAT nie zostało nic. Niektórzy powiedzą, że gdyby nie tarcza, mielibyśmy dzisiaj jeszcze wyższe ceny. Może mielibyśmy. A może nie.

Faktem jest, że ceny nie spadły nawet na chwilę, za to szybko poszybowały w górę. Bo energia, bo gaz, bo presja na podwyżki wynagrodzeń. Powodów było i jest milion.

Energia i gaz – są lepsi i gorsi

Kilka dni temu rząd poinformował nas o planach częściowego zniesienia tarcz inflacyjnych (rzekomo na polecenie Unii Europejskiej. Szkoda, że nie we wszystkim tej Unii tak słucha jak w tym przypadku).

Wraca VAT na paliwo gazowe, na paliwa do aut i energię elektryczną. Co prawda ceny dla gospodarstw domowych zostały zamrożone (chwilowo), ale i tak będą droższe o wyższy VAT.

I tu dalej brniemy w pro-inflacyjne działania. Część najuboższych dostanie zwrot VAT. Znów dzielimy społeczeństwo na lepszych i gorszych. Znów rząd rozdaje pieniądze niekoniecznie tym, którym powinien.

Zamiast dawać wędkę, oni dają złowione ryby. I to w przeważającej większości tym, którym nawet nie chce się wyjść, żeby tę wędkę zarzucić.

Zamiast stwarzać środowisko, w którym ludzie chcą pracować i dążyć do tego, by było ich stać na samodzielne utrzymanie, my znów dajemy im dodrukowane pieniądze. A spółkom skarbu państwa – rekompensaty, bo ich nadmiarowe zyski to wciąż za mało.

Metoda kija i marchewki

W dużo gorzej sytuacji są przedsiębiorcy, bo dla nich degrengolada końca roku to jakieś fatum w ostatnich latach. Prowadzenie biznesu w ciągłej niepewności to już tradycja w Polsce.

Rok temu rząd uraczył przedsiębiorców Polskim Ładem na miesiąc przed końcem roku. W tym roku do samego końca zwlekał, żeby powiedzieć, że nie będzie zamrożenia cen energii i gazu dla przedsiębiorstw. Null. Nic. Zero pomocy.

Chcesz prowadzić działalność? Chcesz pracować? To płać. I płacz. A nie chcesz płacić to zamknij, wtedy dostaniesz pomoc od państwa.

Jakkolwiek brutalny to opis, dość wyraźnie obrazuje, jakie postawy premiowane są na rok przed wyborami. Logiki w tym żadnej. Ale na kilometr czuć smród kiełbasy wyborczej i chęci przekonania twardego elektoratu. A wszystko to dzieje się za przyzwoleniem tzw. opozycji.

Dlaczego kij na przedsiębiorców to kij na Ciebie?

Pomyślisz „mam to w dupie, nie jestem przedsiębiorcą, po co mi to opowiadasz?” Pomyśl. Paliwa pójdą w górę o min. złotówkę na litrze. Ceny energii szybują bez opamiętania. Podobnie gazu.

Myslisz, że Ciebie to nie dotyczy? DOTYCZY! Przedsiębiorcy przerzucą te zwiększone koszty na klientów. Inflacja nie wyhamuje. Wystrzeli w górę i to podwójnie. Dlaczego?

Pierwszy wzrost cen będzie po zdjęciu tarczy inflacyjnej już w styczniu. Drugi – kiedy zostanie odblokowany VAT na żywność. Gdyby stało się to teraz jednocześnie – mielibyśmy tylko jedną podwyżkę.

W sytuacji, w której stawia nas rząd, czekają nas przynajmniej dwie. Najpierw w produktach poniesiemy koszty wzrostu cen energii, gazu i przywrócenia VAT-u (min. 12%), a potem dorzucimy min. 5%, a max. 23% po zniesieniu blokady VAT na żywność. Dorzućmy jeszcze wzrost płacy minimalnej i obciążeń socjalnych dla wszystkich, którzy dają pracę a także sami płacą swój ZUS. I robi się coraz mniej ciekawie.

Do wysokich cen dojdzie większe bezrobocie – na razie ukryte (co przypisuje sobie rząd jako zasługę, ale to kwestia czasu).

Noo, ale w końcu premier tak ładnie mówi o ochronie rodzin, a prezes Glapiński o tym, że za chwileczkę, już za momencik będzie po wszystkim.

Jako podsumowanie, kojarzy mi się w tej sytuacji tylko dość wulgarny mem z kotem, który dobrze obrazuje sytuację. Niech on będzie kropką nad „i” dzisiejszego artykułu:

Chcesz więcej takich treści? 

Jeśli chcesz regularnie otrzymywać praktyczne i pożyteczne treści na swoją skrzynkę, zapraszam Cię do naszego newslettera: 

„Kulisy zarabiania na bankach” – bezpłatny poradnik w formie wywiadu

Poznaj historię Basi Kuklicz, która w promocjach bankowych zdobyła 6 580 zł i dwa telefony komórkowe. Niech jednak nie zwiedzie Cię lekkość przekazu i swobodna forma wywiadu. W jego trakcie pada tak wiele konkretnych wskazówek i podpowiedzi, że na ich podstawie można by napisać kilkanaście merytorycznych artykułów.

Gratis otrzymasz specjalny plik Excel ułatwiający zapanowanie nad promocjami.

.