Żyjemy w ciekawych czasach. Dwa lata pandemii, pół roku szalejącej inflacji, a teraz mamy nowe zjawisko – tzw. putinflacja. Rząd dwoi się i troi aby przekonać obywateli, że „walczy z inflacją”.

Obniżka VAT, tarcze inflacyjne, podnoszenie stóp procentowych i ciągłe zapewnienia, że politycy robią wszystko, żeby zniwelować negatywne skutki inflacji.

Jak to działa?

Zacznijmy od początku. Zobaczmy, jak rosła inflacja w ostatnich miesiącah i latach:

Jak widać, inflacja zaczęła galopować już w pierwszej połowie 2021 roku. Kiedy ekonomiści alarmowali, że trzeba wdrożyć środki zaradcze, prezes NBP, Adam Glapiński, śmiał im się w twarz i twierdził, że to tylko przejściowy, mały „problem”. Nie wydarzyło się zupełnie nic.

Pan premier z pewnością siebie twierdził, że wynagrodzenie i tak rosną szybciej, więc w zasadzie nie ma problemu.

Jak sytuacja wygląda dzisiaj? W marcu przekroczyliśmy psychologiczną barierę 11% inflacji.W kwietniu to już 12,3%. Nie jest dobrze. Pniemy się w górę bez kontroli.

Stopy procentowe poszybowały w górę, dociskając i tak już sfrustrowanych kredytobiorców. Presja na wynagrodzenia rośnie. Drożeje paliwo, więc również i transport – a co za tym idzie – usługi i towary.

Wydaje się, że wpadamy w błędne koło, a wszystko przez nieodpowiedzialny brak decyzji. Gdyby NBP zareagował na samym początku, być może byłoby inaczej.

Drożyzna czy inflacja, czyli jak mylimy ważne pojęcia

banklovers_antyinflacyjna

W debacie publicznej nawet wykształceni ekonomiści używają tych pojęć zamiennie.

Jak jest w rzeczywistości? Najprościej rzecz ujmując, drożyzna to pewien stan – wysoki poziom cen. Inflacja to proces zmiany (wzrostu) poziomu cen.

Jak wyjaśnia wieloletni członek Rady Polityki Pieniężnej, prof. Andrzej Wojtyna: „Inflacja prowadzi do drożyzny, jeśli w ślad za wzrostem cen nie następuje wzrost wynagrodzeń. Inaczej mówiąc, całkowite zahamowanie inflacji (tzw. zerowa inflacja), stabilizuje poziom cen, ale na nowym wyższym poziomie.

Aby ogólny poziom cen uległ obniżeniu, musiałby nastąpić spadek cen, czyli deflacja. Należy jednak pamiętać, że zarówno postrzegana inflacja, jak i drożyzna mogą znacząco odbiegać od rzeczywistego nasilenia tych zjawisk.

Istotne jest też to, że inflacja może być stabilna (tempo wzrostu cen nie ulega zmianie), ale może ona też ulegać przyspieszeniu (akceleracja inflacji) bądź spowolnieniu (dezinflacja).”

Dlaczego specjaliści, wydawałoby się, mylą te pojęcia? Okazuje się, że utożsamianie inflacji z drożyzną może utrudnić ważne rozróżnienie pomiędzy polityką pieniężną (która ma za cel utrzymanie celu inflacyjnego) a osłonowa polityką społeczną (w postaci m.in. tarcz inflacyjnych).

Wtedy właśnie miksuje się odpowiedzialność NBP i rządu. Rząd podejmuje działania osłonowe, a więc wcale nie inflacyjne – a jedynie chroniące ludzi przed wpływem drożyzny. NBP szaleje z podnoszeniem stóp procentowych. Pytanie tylko – czy nie za późno?

Kto odpowiada za inflację w Polsce?

Co rusz możemy usłyszeć w środkach masowego przekazu, że obecnie jedynym winnym inflacji w Polsce jest… nie, nie lider opozycji 🙂 Tym razem chodzi o prezydenta Rosji.

Zerknijmy jeszcze raz na wykres z bliska. Oznaczone kolorami są poziomy inflacji do lutego i potem – od momentu wybuchu wojny na Ukrainie.

Możesz zobaczyć, że faktycznie, to było dolanie oliwy do ognia, ale na pewno nie można się zgodzić na to, że wojna jest jedyną przyczyną galopującego wzrostu cen w naszym kraju.

Na faktyczą putinflację przyjzie nam poczekać jeszcze kilka miesięcy. Póki co obserwujemy skutki decyzji podjętych jeszcze w 2020 i 2021 roku.

Tymczasem politycy na lewo i prawo, chcąc znaleźć usprawiedliwienie dla najgorzej w historii sytuacji gospodarczej, znaleźli idealny powód. Tłumaczą nam, że to cena wolności, że trzeba to przetrwać. Tę cenę zaczęliśmy płacić jednak na długo przed wojną.

Za utrzymanie inflacji w ryzach odpowiada, zgodnie z konstytucją, Narodowy Bank Polski, który prowadzi politykę stóp procentowych.

Można się spierać, że winne są ceny ropy i surowców na światowych rynkach w 2021 roku. Jednak pytanie jest inne: co zrobił nasz bank centralny, aby powstrzymać inflację zanim nie osiągnęła wartości dwucyfrowej?

Zło tarczy antyinflacyjnej

Inflacja to zjawisko makroekonimiczne i odnosi się do całej gospodarki. Określenie „tarcza” może wskazywać, że chroniona będzie cała gospodarka, a nie tylko gospodarstwa domowe.

Po drugie, samo słowo tarcza sugeruje, że wprowadzone narzędzia sięgną do przyczyn inflacji. A smutna prawda jest taka, że tarcza łagodzi skutki inflacji, a nie zwlacza jej przyczyn.

To tak jakby ibupromem leczyć raka – może chwilowo zniesie ból, ale na pewno nie wyleczy.

Aby tarcze antyinflacyjne faktycznie działały na przyczyny tego zjawiska, musiałyby oznaczać wprowadzenie narzędzi zaostrzających politykę budżetową, a nie niej luzowanie przez obniżkę VAT.

Niekonwencjonalna polityka fiskalna rządu

Przejściowe obniżki VAT, tarcze osłonowe dla gospodarstw domowych – to tylko chwilowe narzędzia, które mają bardzo krótkie działanie. Kiedy spojrzymy choćby na ceny paliw czy produktów spożywczych, dla których rząd obniżył VAT – wzrost cen tych produktów jest znaczący, a po obniżce VAT nie ma już śladu.

Po co więc to było? Ta okresowa obniżka VAT jest traktowana przez rząd jako narzędzie pobudzenia popytu. Chodzi o to, abyśmy nie przestali kupować, przestraszeni cenami, lub wręcz kupowali więcej, robiąc zapasy.

Ma to ograniczyć skalę spadku produkcji i zatrudnienia, a nie być narzędziem w walce z inflacją.

Tarcza [pro] inflacyjna po 2 miesiącach

Rząd obniżył VAT już chwilę temu. Możemy zaobserwować już skutki tych decyzji i niestety, wszystko wskazuje na to, że należy z obawą patrzeć w przyszłość (np. na moment, kiedy zniesiona będzie obniżka VAT – bo wówczas ceny wystrzelą w górę bez kontroli).

Po tych kilku tygodniach obowiązywania widzimy więc, że sama w sobie tarcza 2.0 ma niewielki wpływ na przebieg ścieżki dezinflacji i powrotu inflacji do celu. Ekonomiści znów mieli rację – to nie tylko nieskuteczne, ale wręcz szkodliwe rozwiązanie, zwłaszcza w długim okresie i warunkach niepewności.

Inflacyjna hydra

W dniu poprzedzającym oficjalne ogłoszenie tarczy, rzecznik rządu Piotr Müller zapewniał, że: „te wszystkie działania mają spowodować, że inflacja zmniejszy swoje tempo, że wzrost cen zostanie zahamowany”.

Następnego dnia na stacji benzynowej premier użył nietrafionej metafory, zapewniając, że „zwalczymy inflacyjną hydrę”. Po dwóch miesiącach widzimy, że hydrze odrosła głowa, a nawet – urosła kolejna.

Za pomocą tarczy premier może próbować obcinać odrastające mniejsze głowy „inflacyjnej hydry”. Natomiast główną głowę powinien odciąć prezes NBP prowadząc odpowiedzialną politykę pieniężną i działania dezinflacyjne.

Co dalej?

Oczywiście oficjalne przekazy obwiniają o dwucyfrową inflację wojnę na Ukrainie. Jednak prawda jest taka, że inflacja wojenna wybuchnie z kilkumiesięcznym opóźnieniem, a póki co obserwujemy skutki nieudolności prezesa NBP i ekipy rządzącej.

Na ten moment wiedza ekonomiczna nie pozwala mi z nadzieją patrzeć w przyszłość. Raczej widzę równię pochyłą, którą powoli staczamy się w dół.

Inflacja będzie rosła nadal. Nawet jeśli prezes NBP będzie wciąż podnosił stopy procentowe – to na skutki tych decyzji przyjdzie nam poczekać jeszcze wiele miesięcy. A póki co – rząd nadal rozdaje na lewo i prawo. A Ty, Polaku – płacz i płać.

Chcesz więcej takich treści? 

Jeśli chcesz regularnie otrzymywać praktyczne i pożyteczne treści na swoją skrzynkę, zapraszam Cię do naszego newslettera: 

„Kulisy zarabiania na bankach” – bezpłatny poradnik w formie wywiadu

Poznaj historię Basi Kuklicz, która w promocjach bankowych zdobyła 6 580 zł i dwa telefony komórkowe. Niech jednak nie zwiedzie Cię lekkość przekazu i swobodna forma wywiadu. W jego trakcie pada tak wiele konkretnych wskazówek i podpowiedzi, że na ich podstawie można by napisać kilkanaście merytorycznych artykułów.

Gratis otrzymasz specjalny plik Excel ułatwiający zapanowanie nad promocjami.

.